czwartek, 23 stycznia 2014

10. Zrozumienie.

Miałam dziś okazję spotkać sięz kimś wyjątkowym. Z kimś, kto mnie rozumie, kto ma podobne problemy do mnie. Dało mi to takiego kopa, jakąś motywację do pracy nad sobą. Oczywiście jest wiele rzeczy, które nas różnią, na przykład stosunek do substancji odurzających (co nie zmienia faktu, że stwierdziłyśmy, że kiedyś musimy iść na piwo), ale miałam wrażenie, że to, co mówię, ma jakiś sens. Że jest ktoś, kto to ROZUMIE i nie wciska mi żadnych pierdół. Dowiedziałam się trochę o oddziałach psychiatrycznych, lekach, lękach...  Zamiast sięnade mną użalać, powiedziała, że najchętniej dałaby mi wielkiego kopa w dupę, a taki stosunek do mojej sytuacji odpowiada mi o wiele bardziej. Przeraża mnie tylko to, że obiecałam, że nie będę ignorować A., co może być trochę trudne, bo lubię znikać. Do tej pory tylko M. zatrzymał mnie przy sobie. Ale zobaczymy, jak to wszystko wyjdzie.

Cały czas nie mogę uwierzyć w to, co się wydarzyło, to wszystko jest tak surrealistyczne. Na tyle, że wydaje mi się, że mam schizofrenię. I tym razem to nie derealizacja - po prostu nigdy wcześniej nie czułam, że ktoś rozumie to, co do niego mówię. Czuję taką ulgę, coś ze mnie spłynęło. Po wielu latach miałam okazję na prawdziwą rozmowę. Zawsze na to czekałam, nikt nie potrafił mi tego dać. A. to pewnie trochę dobiło, sama stwierdziła, że parę miesięcy temu nie mogłaby tego udźwignąć. Dlatego też nie będę się narzucać, ale zrobię co w mojej mocy, żeby jej nie ignorować. Z resztą wydaje mi się, że po tym, co dla mnie zrobiła, nie byłabym w stanie nie odebrać telefonu albo nie odpisać na wiadomość. Ale pewnie nigdy nie powiem jej, jak bardzo mnie nasza rozmowa zmieniła.

W sumie żałuję, że nie umiem się komuś przyznać, że zrobił dla mnie coś dobrego albo że mnie skrzywdził. Zawsze udaję pieprzony kamień, niewzruszoną bryłę pozbawioną jakichkolwiek uczuć. A wewnątrz tłumię nadwrażliwość.

piątek, 17 stycznia 2014

9. Bezsilność.

Próbuję zająć się dziadkiem, robię wszystko, co potrafię. Ale... ja też potrzebuję troski. Chcę, żeby ktoś się mną zajął, podejmował za mnie decyzje, przytulił mnie. Po raz pierwszy w życiu mam ochotę wrócić do czasów dzieciństwa, kiedy nie byłam sama. Do tej pory unikałam ludzi, teraz chcę z kimś przebywać bez przerwy. Dużo koresponduję, bo nie mam nikogo, do kogo mogłabym się bezpośrednio zwrócić.

Zmuszam się do jedzenia, ale cholernie trudno jest mi jeść. Mam wrażenie, że wszystko, co włożę do ust, pęcznieje, a potem zatrzymuje się w gardle i nie może zejść na dół.

Wszystkie formalności wysysają ze mnie resztki sił. Kilka razy dziennie muszę wszystko detalicznie opowiadać, pokazywać akt zgonu, a co najgorsze - dowód osobisty ze zdjęciem. Nie mogę patrzeć na to zdjęcie. Nie mogę patrzeć na ten podpis. Chcę zamknąć się w pokoju, zasnąć i obudzić się po kilku miesiącach.

Mam nadzieję, że uda mi się przełożyć termin egzaminów o 2-3 miesiące. Potrzebuję trochę czasu, żeby się ogarnąć, na razie tylko chodzę po urzędach, staram się wspierać dziadka, piszę, śpię i czytam.

Chciałabym, żeby M. przyjechał. Ale nie na weekend (to by mnie jeszcze bardziej zdołowało, pożegnania są okropne), tylko na stałe. Niestety, muszę poczekać jeszcze kilka miesięcy. Wierzę, że nam się uda. Ten rok nie może być aż tak chujowy, coś musi się udać. Czyżbym stawała się optymistką?

środa, 15 stycznia 2014

8. One last goodbye.

Wczoraj umarła moja babcia. Była dla mnie matką, gdyż moja mama umarła, gdy miałam dwa lata. Zostałam sama z dziadkiem.

Reanimowałam ją przez pół godziny, zamin przyjechał ambulans. Cały czas widzę jej martwe oczy.

Dostałam klorazepat od lekarza, jest mi trochę lepiej. Ale nie umiem się z tym wszystkim uporać.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

7. Sirens.



Blueneck - Sirens. Niezwykły utwór, niezwykły klip. W sumie... zarówno brzmi, jak i wygląda, jak moje uczucia na opioidach, między innymi za to kocham ten zespół.

Zbliża się sesja, a ja nie umiem się do niczego zmotywować. Mam w tym tygodniu dwa kolokwia, w następnym jest jeszcze gorzej, egzamin za egzaminem, przez kolejne trzy tygodnie. I tak nie zdam, po co mam się uczyć? Co prawda nie będę mieć problemów z matematyką i angielskim, ale mam jeszcze na głowie zarządzanie, prawo, psychologię i, co najważniejsze (i zarazem najgorsze) - makroekonomię.

Z M. ostatnio mi się nie układa, mam co chwilę jakieś borderowe jazdy, mówię mu, że to koniec, że męczy mnie to, że z nim muszę coś czuć. Czasami to prawda, mam ochotę na życie typu uczelnia-dom-nauka-sen, ale... ja go kocham. Nie wiem, co się dzieje, jestem coraz bardziej impulsywna. Zaobserwowałam, że  nasila się to po wzięciu kodeiny. Na haju czuję się cudownie, wydaje mi się, że jestem stworzona, by żyć z M. Następnego dnia nie chcę mieć z nim nic wspólnego. 

Teraz wzięłam zolpidem, ale wątpię, żebym doświadczyła jakichkolwiek efektów "ubocznych", za często biorę ten specyfik. Muszę zasnąć, jutro wstać o szóstej i zapierdalać. Nie wiem, jak wolę żyć - czy chcę czuć, czy się zgubić i być nikim. Mogłabym nawet pójść do lekarza i zorganizować jakieś antydepresanty, byłoby mi jeszcze łatwiej zapomnieć, co to znaczy żyć.

środa, 8 stycznia 2014

6. Nieuchronny powrót do normalności.

Jutro wracam do Polski. Kiedy o tym myślę, czuję, jak całe życie rozrywa mi się na kawałki. Muszę wrócić, uczyć się do sesji, udawać normalne życie i być cholernie nieszczęśliwa. Po co to wszystko? Chcę zostać z M. i razem przeżywać te lata (miesiące? dni?), które nam pozostały. Mam dość wyścigu szczurów, życia w wiecznym pośpiechu i bezuczuciowej, bezmyślnej egzystencji.

Ostatnio noce stały się dla mnie koszmarem. Czuję się wyjątkowo źle i nie umiem nad tym zapanować - chcę uciekać, krzyczeć, mam ochotę na autodestrukcję. M. stara się robić wszystko, żeby mnie zatrzymać, raz nawet przykuł mnie do siebie kajdankami, innego wyjścia nie było. Nie wiem, co się dzieje, prawdopodobnie boję się wejścia do autobusu i powrotu do mojego "drugiego życia", którego nienawidzę i którego najchętniej bym się pozbyła.

Parę dni temu się naćpaliśmy. Było dobrze, bardzo dobrze, czułam jeszcze większą więź łączącą mnie z M. Szkoda, że takie chwile nie mogą trwać wiecznie. Pewnie, kiedy znowu znajdę się w Polsce, zeszmacę się do reszty. Czasami tego potrzebuję. Wtedy cały świat przestaje istnieć, jestem tylko ja i kodeina.