poniedziałek, 31 marca 2014

16. Powrót.

Kiedy wróciłam do domu, byłam szczęśliwa. Spędziliśmy intensywne pięć dni, czując o wiele więcej niż do tej pory. Ale minął tydzień, wspomnienia zaczęły się zacierać. Nie umiem prowadzić równolegle dwóch żyć. Nie umiem też sobie wytłumaczyć, że będąc w Polsce, cały czas jestem z M.

Jest mi źle, wręcz chujowo. Czuję pustkę, która przedziera się przez moje wnętrzności, zostawiając bolesny ciężar, który mnie wypełnia. Nie wiem, co mam robić, nie wiem, jak o tym mówić. Chcę płakać, ale nie umiem. Chcę krzyczeć, ale nie umiem.

W czwartek się nagrzałam, ale było tragicznie, bo skupiłam się tylko na swędzeniu. Nie mogłam przestać o tym myśleć, hydroksyzyna nie pomagała, wkręcałam sobie ten świąd coraz bardziej i bardziej, aż z haju nie zostało nic. Tylko następnego dnia czułam się jakoś lepiej, świeżo. Mimo tego zamulenia, miałam otwarty umysł, postrzegałam świat inaczej. Przez tę błogą obojętność nie zdawałam sobie sprawy z tego gówna, które mnie otacza.

poniedziałek, 17 marca 2014

15. Diagnozy jednak brak.

Byłam na terapii, usłyszałam, że w sumie to nie wiadomo, co mi jest i za dwa tygodnie mam zrobić MMPI-2, czyli odpowiedzieć na 567 pytań. Nie zupełnie wierzę w to, że można człowieka zdiagnozować poprzez stwierdzanie, czy zdanie jest prawdziwe czy fałszywe, ale zobaczymy. Może usłyszę, że jednak nie mam bordera, co byłoby całkiem miłą odmianą. Jak nie BPD, to pewnie ChAD albo jakieś inne przyjemności.

Pojutrze lecę do M., cholernie się boję. 

piątek, 14 marca 2014

14. Borderline mnie przerasta.

Zapisałam się na terapię krótkoterminową, byłam już na dwóch spotkaniach. Ostatnio usłyszałam, że bez przeciwpsychotyków się nie obejdzie i że mam jak najszybciej umówić się na wizytę u lekarza. Kiedy zaczęłam czytać o tego typu lekach, stwierdziłam, że nie ma mowy, żebym je brała. One mnie naprawdę przerażają. Przyrost masy ciała, parkinsonizm, wszystko. Do lekarza chciałam nawet iść, żeby dostać papier z rozpoznaniem (jakimkolwiek), bo tego wymaga ode mnie terapeutka - powiedziała, że mam mieć napisane, że mam bpd, bo będzie jej łatwiej pracować, mimo że ona sama jest przekonana o trafności tej diagnozy. Ale terminy są tak odległe, że zrezygnowałam. Już nie mogę się doczekać, aż usłyszę, że nie współpracuję.

Do tego zrywam z M. Nie jestem przekonana, czy chcę to zrobić, ale słowa same cisną mi się na usta. Poza tym, w ogóle za nim nie tęsknię. Nie jestem pewna, czy jestem w ogóle zdolna tęsknić za kimkolwiek. Wydaje mi się, że do tej pory tęskniłam za emocjami, które M. mi dawał. Przyzwyczaiłam się, niczego się nie boję, zaczęliśmy żyć w pewnego rodzaju stagnacji. A tego nie cierpię. Nie wiem, co robić, nie wiem, kim jestem.

Całymi dniami jestem smutna i wściekła, na przemian. Czuję się jak wrak człowieka. Chcę być sama, ale nie chcę być sama. Chcę spędzać czas z M., ale kiedy z nim rozmawiam, nie potrafię okazać jakiegokolwiek pozytywnego uczucia, mimo że wiem, że ono gdzieś tam jest. Rozpierdalam sobie życie na własne żądanie i nic nie potrafię z tym zrobić, najchętniej zamknęłabym się w pokoju i, w samotności, przedawkowała jakieś dragi.

Kurwa, jak ja nienawidzę tego całego gówna, które we mnie jest. Ten syf mnie dusi, domaga się autodestrukcji, chorych emocji i nienawiści. Nie wiem, co mam robić, jestem coraz bardziej zrozpaczona. Mam ochotę się ciąć, niszczyć, głodować, nienawidzić. Ale nic z tym nie robię, co sprawia, że czuję się gorzej i gorzej. Mam dość.

niedziela, 2 marca 2014

13. Alprazolam.

Zarzuciłam wczoraj alprazolam, ale jakoś mnie nie chwyciło, efekty były na granicy z placebo i miałam problemy z oddychaniem jak po kodzie. Na pewno spróbuję jeszcze raz, ale tylko wtedy, kiedy będę tego naprawdę potrzebować. Szkoda, że alpra na mnie nie działa tak, jak powinna, nawet nie miałam realistycznych snów (za to zasnęłam ok. 5 rano). Ale z drugiej strony może to i lepiej, przynajmniej się nie wjebię.

Chcę polecieć do M. tak szybko, jak się tylko da. Ale ze względu na moją sytuację rodzinną, nie wiem, czy będzie to możliwe przed lipcem... Bardzo się o to boję. Najdłuższą rozłąką dla nas były dwa miesiące, które ledwo przeżyliśmy, nie wyobrażam sobie nie widzieć się przez pięć (!!!) miesięcy. Znalazłam jeden termin, pod koniec marca, który mi pasuje, ale muszę to wszystko uzgodnić, a szanse są wyjątkowo znikome...Boję się o nas. Bardziej niż kiedykolwiek.

M. mnie coraz rzadziej rozumie. Po śmierci babci bardzo się zmieniłam, sama to zauważam. M. nigdy nie był twarzą w twarz ze śmiercią i jest mu trudno pojąć to, co dzieje się w moim mózgu. Trudno się mu dziwić. Ale to może zwiastować nieuchronny koniec naszego związku, szczególnie, jeśli nie będziemy mogli się widywać. A ja tak bardzo potrzebuję tego cholernego ciepła, które może mi dać tylko on...

sobota, 1 marca 2014

12. Wrócić do domu...

Mam "na stanie" trochę alprazolamu. Co prawda swoje benzodiazepinowe dziewictwo straciłam z klorazepatem, ale trudno go zaliczać do benzo, bo tranxene jest po prostu słabe. Z tego, co wiem, to afobam mnie nie rozczaruje, szczególnie, jeśli go potraktuję sokiem grapefruitowym. Swoją drogą, mam nadzieję, że się w nim nie zakocham, bo nie mam do niego łatwego dostępu. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy uda mi się go skołować po raz drugi, a jeśli tak, to będę musiała na to trochę poczekać. 

Tęskniłam za dragami. Bardzo, może aż za bardzo. Ale nie boję się tego, co mnie czeka - może być tylko lepiej. Na trzeźwo jest okropnie, nie radzę sobie z życiem, jestem na granicy samobójstwa. Gdyby nie kodeina, to już dawno bym się zabiła. Czy opioidy są zatem takie złe? Niejedną osobę odwiodły od zamiaru skończenia ze sobą, pokazały, że jeszcze może się udać. Wiem, że nie jest to najlepsze wyjście z sytuacji, ale czasami jedyne.

Od jakiegoś czasu nie mogę pozbyć się myśli, że chcę wrócić do domu. Tylko, że ja w tym domu cały czas jestem, a mimo to czuję się wyobcowana. Chcę mieszkać z M. Tak bardzo o tym marzę...  Bez niego jest tak cholernie pusto, smutno i źle. Nie mogę sobie znaleźć miejsca, myślę tylko o tym, jak bardzo chciałabym wyrwać się z tej uczelniano-domowej egzystencji i zaznać choć odrobiny miłości. Ale M. jest w Niemczech, więc mi zostaje jedynie kodeina i benzodiazepiny (z afobamem zapoznam się chyba dzisiejszej nocy)...