sobota, 12 kwietnia 2014

19. If you have no one (and feel nothing), no one can hurt you.

Cieszę się ostatnimi dniami bez leków. Bez względu na to, co dostanę, moja percepcja się zmieni. Koniec z uczuciami, kodeiną, alkoholem, seksem, a nawet sokiem grapefruitowym. Jak będzie w takim razie wyglądać moje życie? Tego chyba nie można nazwać życiem, tylko egzystencją. Dostanę albo neuroleptyki, albo stabilizatory nastroju. Na te pierwsze łatwo się nie zgodzę, skutki uboczne mnie przerażają.

To już chyba definitywny koniec z M. Nie dogadujemy się, wszystko się zepsuło, sytuacja jest nie do naprawienia. Czasami myślę, że może to i lepiej, życie w pojedynkę jest spokojniejsze, bardziej wyciszone. Nie wiem, czy go kocham, nie wiem, czy kiedykolwiek w pełni kochałam, nie wiem, czy jestem w stanie kochać. Nigdy wcześniej nie zaznałam miłości i żyło mi się bez niej całkiem w porządku. Opuszczona czuję się bezpieczna. "If you have no one, no one can hurt you"...

Czasami chcę żyć normalnie. Bez uniesień, bez smutku, bez złości. Wróciłabym do wenlafaksyny, nawet nie obchodzi mnie to, że wypadnie mi połowa włosów i nie będę mogła spać. Wolałabym, żeby moje dni były przytłumione, tęsknię za tymi dwoma latami jak szalona. Ale z drugiej strony, "zero istnienia" jest przerażające, moje dotychczasowe życie w zasadzie legnie w gruzach. Wizyta u psychiatry w środę, chciałabym mieć to za sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz