środa, 23 kwietnia 2014

23. Risperidon.

Risperidon jest już łatwiejszy do zniesienia. Co prawda nie mogę pić żadnego alkoholu, bo nawet po dwóch (!) łykach wina czułam się tak, jakbym miała stado koni zamiast serca, ale większość działań niepożądanych jest do przeżycia. Tylko jeszcze nie wiem, jak będzie z tyciem, muszę pewnie trochę poczekać i znowu zacząć się ważyć (przestałam, kiedy dostałam obsesji na punkcie głupich cyfr na wadze - nieważne było chudnięcie, tylko coraz niższa liczba na wyświetlaczu).

Złości prawie nie ma, a jeśli już jest, to uzasadniona. Nie wkurwiam się o to, że ktoś na mnie patrzy albo dlatego, że przeszkadza mi jego głos. W zamian za to jestem smutna. Także risperidon działa, co jest chyba potwierdzeniem tego, że nie mam humorów, tylko jestem popieprzona (pierwsza wersja odpowiadałaby mi o wiele bardziej).

A moja terapeutka zamierza się ze mną spotkać po majówce (!). Wizyty raz w miesiącu to największy bezsens, z jakim kiedykolwiek się spotkałam. Jakim cudem ma mi to pomóc? Przez to wszystko zaczęłam zastanawiać się nad kolejnym podejściem do terapii długoterminowej, ale boję się, że z niej od razu zrezygnuję. Wiem, że to konieczne i branie leków bez jakiejkolwiek opieki psychologicznej jest durne, ale nie mam pojęcia, co robić w obecnej sytuacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz