sobota, 19 kwietnia 2014

22. "Osobowość chwiejna emocjonalnie - typ borderline."

Stało się. Trafiłam do kompetentnego lekarza, który zamiast "zaburzeń depresyjnych" wpisał mi bordera w kartę. Zamiast antydepresantów dostałam neuroleptyk.

Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony w końcu znalazłam lekarza, który ogarnia to, co się dzieje i nie przypisuje SSRI/SNRI jak leci, ale z drugiej... czułam się tak, jakby ktoś mnie przejrzał na wylot. Jakbym od tej pory nie mogła niczego ukryć, jakbym musiała skończyć udawać. Facet patrzył na mnie, zadawał kurewsko bezpośrednie pytania, podczas gdy ja czułam ogarniającą mnie zewsząd bezsilność. Nie miałam innego wyjścia, musiałam gadać. I gadałam. Usłyszałam słowa, których nigdy nie zapomnę, niektórych rzeczy nie spodziewałabym się po człowieku, który skończył medycynę. Gdy wątpliwie stwierdziłam, że boję się, że mam jakieś psychopatyczne skłonności, odpowiedział: "Jeśli nie byłaby pani chociaż trochę psychopatką, to byśmy dzisiaj nie rozmawiali, bo byłaby pani martwa".

Do tej pory jest to jedyny psychiatra, u którego byłam i sprawiał wrażenie kompetentnego. Trochę to absurdalne - psychiatra musi być pieprznięty, żeby był przeze mnie postrzegany jak profesjonalista.

Wyszłam z gabinetu z receptą na risperidon, do którego nie jestem przekonana. Dziwnie się po nim czuję, ale postanowiłam, że będę go brać przynajmniej przez tydzień. Czasami myślę, że wolałabym wrócić do wenlafaksyny, do której mam pewne zaufanie, mimo tego, że jest gówniana. Tłumi wszystko - zarówno złość, jak i radość oraz smutek. Ale wiem, czego się po niej spodziewać: braku apetytu, obojętności, utraty jakiejś części włosów, kompletnego zaniku libido, zmęczenia i brain shivers, jeśli zdecydowałabym się ją odstawić. Przynajmniej bym nie przytyła i nie bałabym się parkinsonizmu.

Z drugiej strony, jakoś ufam temu lekarzowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz